Wednesday, September 10

Chicago ribs rulez!

Po niemiłym spotkaniu z "the face of the nation" czyli kontroli granicznej na lotnisku, dotarciu do miejsca naszego pobytu, poszliśmy w końcu coś zjeść. Cosiem okazały się Chicago ribs -żeberka wieprzowe- tak pyszne, że do dziś oblizuję się na samo wspomnienie! Trochę się jednak za bardzo pośpieszyłam z relacją, coby dokładnie to opisać, jedno zdanie nie wystarczy, o nie!
Wśród ciemności podmiejskiej nocy wchodzimy do przedsionka, gdzie jesteśmy uprzejmie proszeni przez tabliczki, o uwiązanie koni na zewnątrz i otarcie butów z... domyślcie się. Nie pamiętam zakazu używania broni. ;-) Witajcie w Memphis, Elvis żyje! Mnóstwo także znaków z Teksasu- jednym słowem zapowiada się na porządne kowbojskie żarcie.
Podchodzi kelnerka, żartuje, doradza nam jedzenie, ale robi to w tak przemiły sposób, promieniuje wręcz tak pozytywną energią, że w minutę zaciera przykre sentymenty z lotniska (z 10 minutowe udowadnianie, że naprawdę jest się niewinnym, i żeby tylko pozwolili wjechać, działa bynajmniej nie trochę na nerwy...). Dziewczyna ze słonecznej Kalifornii, odmienia pierwsze wrażenia. Mówię do niej, że właśnie tak kojarzą mi się Amerykanie - jako ludzie otwarci, bezpośredni. Ona zaś konstatuje, że według niej działa to na takiej zasadzie: "Och, to jak z łóżkiem- gdy ktoś przychodzi jest pościelone, wszystko posprzątane, normalnie zaś jest zawsze zabałaganione" xD
Nie, nie dam rady wam opisać smaku Chicago ribs. Mlask!

No comments: